piątek, 10 stycznia 2014

Bardzo krótka notka o Hobbicie (cz. II)

O czym jest "Hobbit", każdy wie, więc nie pisać nie będę. Przejdę od razu do rzeczy.

Więc.

Pierwsza część podobała mi się bardzo, wychodząc z kina rok temu byłam ucieszona i pozytywnie naładowana, nie mogłam się doczekać ciągu dalszego. Po wczorajszym obejrzeniu części drugiej, mam ochotę zrobić bunt i nie oglądać 3 (wtf?!) części ekranizacji.

Tak bardzo rozczarowana.

Scenariusz był nudny. Przepraszam fanów, ale tak po prostu uważam. Postacie papierowe (ach, ta cudowna miłość elfki i krasnoluda xD ). W momencie, w którym chyba powinnam czuć jakieś inne emocje (strach?), gdy Gandalf walczył z Sauronem (jeszcze w wersji tak-bardzo-zły-cień), trzęsłam się ze śmiechu. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, jakby czarował patronusa przeciwko dementorowi. Naprawdę tak to wyglądało.
Mój kolega przysypiał.
Drugi też.
Od połowy filmu zastanawiałam się, kiedy się wreszcie skończy... Mój studencki portfel płacze. Tym, co jeszcze nie widzieli, polecam poczekać na dostępność w Internetach.
Jedyne, co dla mnie ratowało ten film, to biegający zwinnie Legolas <3 Tak ślicznie strzelał do Orków...