Tytuł: Księga wszystkich dusz. Tajemnica
Tytuł
oryginału: A Discovery of Witches
Autor: Deborah Harkness
Tłumaczenie: Jan
Jackowicz
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 446
„Księga wszystkich dusz. Tajemnica” opowiada o dalszych
losach poznanej już w pierwszej części serii, czarownicy Diany. O ile „Księga
wszystkich dusz. Czarownica” podobała mi się bardzo, o tyle na „Tajemnicy”
zawiodłam się okrutnie. Dlaczego? Już wyjaśniam.
UWAGA SPOILER!
Przepraszam, ale nie sposób napisać o denerwujących mnie
sprawach, bez wypisania ich po kolei, a tym samym zdradzenia sporej części
fabuły. A więc, drogi Czytelniku, jeśli nie chcesz poznać treści książki, czym
prędzej odwróć wzrok.
Po wyjeździe
Matthew, Diana rozpętuje nieświadomie czarodziejski potop, od którego ratować
ją musi… Yseabeu. Tak, wampirzyca, o której nie można było powiedzieć, że pała
sympatią do Diany, odtąd musi się nią zaopiekować. W trakcie trwania dalszej
akcji, Diana zaczyna traktować ją niemal jak przyjaciółkę! Mathe, służąca Yseabeu,
szpikuje ją za to dziwnymi ziołowymi herbatkami.
Kiedy Matthew powraca, Diana całuje go… i przez ten
spontaniczny gest, nieświadomie staje się jego żoną.
Pewnego dnia, gdy
nad ranem Diana wychodzi do ogrodu – porywa ją inna czarownica imieniem Satu.
Potem torturuje w ruinach jakiegoś starego zamku, próbując z niej wydobyć
sekret jej magii (którego nasza bohaterka nie zna). Moim zdaniem, autorka nie
wykorzystała potencjału tych scen, które można było naprawdę pięknie opisać. Jedyna
scena jaka podobała mi się w całej powieści, to ta, gdy nasza wiedźma wrzucona
do oubliette (czyli
czegoś w rodzaju lochu) widzi ducha swojej matki. Kobieta opowiada jej bajkę z
dzieciństwa, w której ukryta jest prawda na temat tego, dlaczego nie może
używać swojej mocy tak, jak inne czarownice. Oczywiście w końcu zostaje
uratowana, a potem, razem z wampirem wracają do jej domu.
Gdy zaczęłam
czytać dialog, w którym Diana obawia się czy syn Matthew będzie chciał ją uznać
jako matkę, a jej ukochany zauważa, że powinna się chyba bać tego, że jej dom
odwiedzą wampiry, myślałam, że trzasnę książką o ścianę i nigdy już do niej nie
zajrzę. Przed spełnieniem tego zamiaru powstrzymał mnie tylko fakt, że
czarownica i wampir to moje ulubione postacie literackie (choć nie wiem, czy
wyszło mi to na dobre). Czy tylko mnie to przypomina scenę z Bellą i Edwardem?!
Diana oczywiście
dalej ma trudności z korzystania ze swojej mocy. Gdy Matthew zabiera ją na
trening do lasu, atakuje ich wampirzyca (znany motyw?), która naddatek
obdarzona jest miedzianymi puklami. Czyż taki potężny wampir nie jest w stanie
obronić swojej ukochanej? Okazuje się, że nie. To Diana musi obronić jego,
dzięki swojej mocy, która cudownie objawia się w krytycznej chwili. A potem
jeszcze napoić zranionego wampira własną krwią, jednocześnie zawierając pakt z
boginiami, by pomogły jej ożywić umierającego kochanka.
Osłabiona Diana potrzebuje szwów, transfuzji i w ogóle
całego leczenia, którym zajmują się oczywiście podwładni Matthew.
Podczas badania
kilku wyrwanych stron z manuskryptu Ashmole 782, okazuje się, że Matthew i
Diana to jakaś magiczna para, która ponoć jest zdolna do spłodzenia potomstwa.
Tak, zgadza się, wampiry nie mogą mieć dzieci. Jednak jak wykazują badania DNA
Diany, jest ona hybrydą, która jeszcze jako płód w brzuchu swojej matki,
wchłonęła w siebie brata, razem z jego mocą (do dla tego ma być taka potężna).
Co ma piernik do wiatraka – nie wiem. Tu jednak wychodzi na jaw, że ziółka,
które serwowała czarownicy Matrhe to nic innego, jak tylko… dawne środki antykoncepcyjne,
które miały sprzyjać poronieniu (nie, nie, nie żeby Diana była zła na Marthe,
że wciskała w nią takie cuda nic nie mówiąc o ich działaniu…).
Matthew nie jest już ani groźny, ani tajemniczy. Jest przyjazny,
kochany jak cieplutkie kluchy, na każde zawołanie swojej czarownicy, ciągle ją
całuje, chce ciągle przy niej być, ciągle ją chronić. Angażuje w to nawet całą
swoją armię wampirów…
Szczerze
mówiąc, cała ta część wydaje mi się strasznie udziwnioną zrzynką „Zmierzchu”.
Autorka ze swojego poziomu zjechała straszliwie, aż boli. Pogorszył się też
język, pojawiło się mnóstwo powtórzeń. Postacie są płaskie i schematyczne,
miłość taak wielka jak w każdym paranormalu między parą nastolatków (którymi
Diana i Matthew już przecież nie są!). Pomimo całej swojej sympatii do wampirów
i czarownic, nie zdołałam książki doczytać do końca. Być może kiedyś do niej
wrócę. Jeśli będę miała okazję przeczytać trzeci tom serii, zrobię to tylko z
ciekawości – czy pani Harkness poprawi się i powróci do poziomu pierwszej
części, czy pozostanie przy obecnym? Tego nie wiem, ale zamierzam się
przekonać.
Jakieś plusy? Hm… Zdecydowanie moim ulubionym bohaterem
tej powieści był… dom Diany! Bardzo ciekawa postać. Sama chciałabym w takim mieszkać. Jest
nawiedzany przez duchy zmarłych członków rodziny, ma coś na kształt własnej
świadomości, rzuca przedmiotami, a gdy spodziewa się gości, pojawiają się nowe
pokoje.
Tyle ode mnie.
3/10