W zasadzie nie
miałam zamiaru pisać tej recenzji. Miało być pięć zdań
wtrącenia na blog innej osoby. No i tak jakoś wyszło...
Piękna
i Bestia
Bajkę
Disney'a oczywiście wszyscy znamy. Sama uznaję ją za jedną z
moich ulubionych, więc gdy zaproponowano mi obejrzenie jednej z
ekranizacji na jej podstawie, przystałam na to z ochotą.
Co ma w sobie ten
film? *dłuższa chwila ciszy*
Ładne
obrazki.
Nie,
serio. Ładnie ogrody, sukienki, zamek. Ładna aktorka. (Aktora
pominę wymownym milczeniem, zupełnie nie pasuje do tej roli).
Jakieś tam efekty specjalne. Całkiem urocze piesełki. Magiczne
światełka.
I
to by chyba było na tyle...
Hejting
- start.
Bo
bardziej bezpodstawnego wątku romantycznego już dawno nie
widziałam.
Nie
jedną bajkę w życiu oglądałam i naprawdę rozumiem, że
przeważnie te miłostki są bezsensowne. Ale przeważnie mają jakiś
swój urok. Albo (nagłą) przemianę wewnętrzną bohatera, bo
przecież w głębi serca tak naprawdę jest dobry, albo zauroczenie
bo dobrał się piękniś z pięknisią... No a tu mamy starego,
wrednego capa, co nie umie dotrzymać nawet jednej obietnicy. Bo tak.
To oczywiście doprowadza do tragedii – jakże by inaczej (było
się żony słuchać, to nie!). Koleś nie ma w sobie ani jednej
cechy, którą bym polubiła. Zero. Null. Nic.
Chyba
go próbowali kreować na tajemniczego, ale nie wyszło.
Bella
w tej wersji też poświęca się za ojca, ale w nieco innych
okolicznościach. W ogóle większość okoliczności jest tu inna
(nasza bohaterka jest córką zubożałego handlarza, ma rodzeństwo,
te sprawy). I nie ma magicznej róży. ZABRALI RÓŻĘ! Naprawdę.
Ach,
tak, wracam do tematu. Dziewczątko jest oczywiście jest piękne,
dobre, nieegoistyczne i tak dalej, można się rozpływać.
Naturalnie, pod koniec filmu zakocha się w „bestii” (nikomu tym
chyba nie poczyniłam tym spoileru, prawda?), ale do teraz nie wiem
dlaczego. Nie mam pojęcia. Naśniła sobie wspomnień o jego żonie,
i chyba dlatego, chociaż nauczona doświadczeniem, moim zdaniem
powinna raczej wiać. Ale co ja tam wiem.
Wszystkie
postaci są przewidywalne. Historia płytka. Tylko strona wizualna
ratuje cały film.
Powiedzmy...
4/10. Naprawdę za te obrazki.