Tak, jak mówiłam, wybrałam się dzisiaj z samego rana (czyli o 11-tej) na wykład prof. Anny Gemry, "Oswajanie zła: wampir i wampiryzm w kulturze." do Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Na całe szczęście moja przyjaciółka wiedziała gdzie i jak (Wrocławianka), bo ja wiedziałam tylko co i kiedy (nie-Wrocławianka). No, ale przechodząc do samego wykładu...
Usiadłam sobie w czwartej ławeczce w rzędzie pod oknem, wyciągnęłam zeszyt i długopis i zaczęłam słuchać. Wszystko zaczęło się od krwi. Jak wiadomo jest ona ważna dla każdej wampirycznej istoty, dlatego się nie czepiam. Jakiś wstęp musi być. Potem zaczęło się robić ciekawiej. Przeszliśmy do przykładów różnorakich i straszliwych (a przy tym niezbyt urodziwych) karmiących się krwią demonów, przeważnie damskich... Od Lamii przez Ekkimu, aż po Lamasztu. (Swoją drogą, jeśli ktoś chciałby się o nich czegoś dowiedzieć, polecam "Księgę wampirów" Boba Currana). Ja co nie co już o tym wiedziałam, więc skupiałam się na słuchaniu, a nie na pisaniu. Aczkolwiek też coś skrobnęłam. Choćby taką ciekawostkę - w Szkocji, lamie wsadzały porywane dzieci do samochodu w kolorze czerwonym, żeby zamaskować ślady po masakrze. Ciekawe, prawda? Ja jak dotąd jeszcze się z tą legendą nie spotkałam ;) Za to w XIX wieku (w drugiej połowie? Za bardzo bazgrzę...) w Bułgarii po wybuchu epidemii wampirów, ludzie zakopywali nieboszczyka... a po jakimś czasie dokonywali jego ekshumacji, po czym zeskrobywali z niego wszelkie... hm... wydzieliny i robili z tego napój, którym musiała się uraczyć rodzina "wampira". Tak, są bardziej i mniej przyjemne aspekty, które fan wampirów prędzej czy później musi poznać.
A czy wiecie, że Turcy do dzisiaj nienawidzą Draculi? Dał im się we znaki prowadząc z nimi wojny, a że miał zamiłowanie do nabijania na pal i tortur... puszczał jednego żołnierza z pokonanej armii, który opowiadał o tych wszystkich okropieństwach, jakie spotkały jego pobratymców, a morale spadały. Wojownicy strasznie się go bali. Do dziś jeśli w Turcji nazwie się kogoś Draculą (albo wampirem), to on się po prostu obrazi.
Jeśli jesteśmy już przy postaci Vlada Tepeza Draculi, warto chyba wspomnieć skąd jego sławny przydomek. Wiedziałam, że znaczył on "smok", a potem "diabeł", wiedziałam, że ma go po ojcu. Ale skąd się wziął u tamtego? Otóż ojciec należał do Zakonu Smoka, który miał... być zakonem broniącym Chrześcijaństwa. Tak, na prawdę. Vlad miał jednak, jak już wspomniałam skłonności sadystyczne i wielu wrogów... poza tym, smok był symbolem kojarzonym z diabłem. No i tak książę stał się synem diabła. A dzięki Stokerowi - wampirem.
Oczywiście został też poruszony wątek Elżbiety Batory, ale tu nie dowiedziałam się niczego, do czego sama już bym nie dotarła ;)
Pani profesor przedstawiła także kilka interesujących informacji związanych z w wystawieniem "Wampira" Polidoriego, grą "Wampir. Maskarada", czy wierzeń w XX wieku w Polsce (podobno w latach 60 wielu Polaków wierzyło jeszcze w istnienie wampirów/upiorów, choć wstydzili się do tego przyznać), Portugalii i Californi.
Coś, co zaskoczyło mnie niesamowicie, Pani Gemra wspomniała nawet o wampirach sang i ich domach w Polsce! Podobno we Wrocławiu są takie 3, a w Warszawie, Poznaniu i Krakowie po 2. Na ten temat nie będę się rozwijać, bo nie będę się wymądrzała na tematy, o których nie ja powinnam pisać.
Spotkanie zakończyło się niewielką na całe szczęście i dość humorystyczną wzmianką o Edziu ;)
W każdym razie, wykład był naprawdę ciekawy i nie żałuję, że pofatygowałam się, aż do Wrocławia. Pani Anna wydawała mi się osobą bardzo sympatyczną i niezmiernie przyjemnie mi się jej słuchało. Albo jest pasjonatką tematu, albo niebywale dobrze się przygotowała - widać było, że wie o czym mówi, a jej źródła są bardzo bogate. Oczywiście prezentowała więcej zagadnień i sworzeń, niż ja tu opisałam, ale nie o to przecież chodzi, żebym przepisywała wszystkie notatki. Komu zależało, na pewno się pojawił (w większości dziewczyny w wieku 16-19, choć kilka starszych osób też zauważyłam).
P.S. Wspomniała także o subkulturach, a więc i o - Gotach. Chwała jej za to, że podkreśliła odrębność subkultury gotyckiej od wampirycznej (taki wielki plus --> +). Czasami wydaje mi się, że gdy ludzie mijają na ulicy osobę ubraną na czarno, mają w głowie tylko dwie szufladki a) Emo lub b) Satanista. Ale to już ich własna ignorancja (głupota?)...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wampiryzm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wampiryzm. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 14 października 2012
sobota, 18 sierpnia 2012
Bo śmierć to dopiero początek - Sylwia Błach
Tytuł: Bo śmierć to dopiero początek
Autor: Sylwia Błach
Wydawnictwo: Radwan
Wydanie: I, Tomicko 2012
Książkę, którą dzisiaj chciałabym przedstawić, napotykałam
kilkakrotnie, zanim zdecydowałam się po nią sięgnąć. Najpierw – przeczytałam oficjalną
notkę wydawniczą. Na facebooku? A może na którejś z internetowych witryn? Ciekawe, może kupię kiedyś, jeśli znajdę ją
na półce w Empiku… pomyślałam w tedy i wertowałam dalej nieprzebrane ilości
stron. Potem jednak znalazłam w sieci kilka krótkich wywiadów przeprowadzonych
z autorką. Mówiąc szczerze, to właśnie dzięki nim postanowiłam zaopatrzyć się w
tę pozycję.
Bo śmierć to
dopiero początek – czyż to nie intrygujący tytuł? Twórczynią tego dzieła
jest młoda polska pisarka, Sylwia Błach, która zadebiutowała w 2010 roku krótkim
zbiorem opowiadań pt. „Strach”, ciepło przyjętym przez krytykę. Tym razem, Pani
Błach zaserwowała nam dłuższą formę literacką, ze względu na swoje zainteresowania,
przepełnioną wątkiem wampirycznym. Muszę jednak ostrzec fanki romansów
paranormalnych – to nie to, co myślicie! Jedyna miłość, jaką można tu spotkać,
to chora miłość matki z depresją do swojego dziecka. Jedyna walka, to walka
wewnętrzna naszprycowanej lekami córki. Jedyna ucieczka, to ucieczka przed
dręczącymi pytaniami i wyrzutami sumienia.
A może to ostrzeżenie? Każdy człowiek może przecież
oszaleć.
Powieść zaczyna
się niepozornie. Główna bohaterka, Malwina, jest zwykłą, młodą kobietą, która
zarabia marne grosze, pomimo pracy w dwóch miejscach. Opiekuje się swoją chorą
matką, są ze sobą bardzo zżyte. Jak każdy, Malwina ma też swój talent i swoje
marzenie. Chce wydać książkę, być bogata i sławna. Już na wstępie dostajemy
próbkę jej warsztatu, dzięki fragmentowi umieszczonej opowieści o wampirze. Ta postać
od razu skojarzyła mi się z Lestatem ( Kroniki
wampirów Anne Rice), i jak wywnioskowałam z listu od wydawcy do bohaterki –
słusznie. Niestety, żadne z wydawnictw nie chce wydać jej powieści, przez co
dziewczyna czuje się coraz gorzej. W końcu decyduje się wydać ją własnym nakładem,
za pieniądze pożyczone od chłopaka. To przynosi kolejne rozczarowanie, ponieważ
nikt nie interesuje się książką, reklama kosztuje zbyt wiele, a rynek przesycił
się krwiopijcami.
Jednak Jadwiga, matka Malwiny ma plan… do którego dążyć
będzie z godną podziwu determinacją. A może okrucieństwem?
Gdybym miała w kilku słowach opisać tę pozycję,
powiedziałabym: mroczna historia szaleństwa.
Niedopowiedzenia, sekrety i kłamstwa, cierpienie i
groteska – to znalazłam w powieści. Jest to zupełnie nowe podejście do,
wydałoby się wyświechtanego, tematu wampiryzmu. Nic bardziej mylnego. Sylwia
Błach udowadnia to, stawiając na grozę i odwołując się do ludzkiej,
nadwyrężonej psychiki. Ludzie są tylko marionetkami. Przywyknijmy do tego.
Jakie są plusy? Oprócz oryginalności, jaką wykazała się
autorka, mamy tu też piękne opisy kościoła (tu znowu skojarzenie z Anne Rice),
czy bogatej dzielnicy i domu, do którego przeprowadzają się kobiety. Wszystko
dopracowane jest w najdrobniejszych szczegółach, co pokazuje np. przywołanie
historii perfum:
„Chwyciła flakon
perfum Marescialla marki Novella Santa i psiknęła na nadgarstek. Drobne
kropelki wsiąknęły w skórę… Był to zapach, który jej matka dobrała idealnie do
całej sytuacji. Kompozycja wypromowana została w 1828 roku, ale prawdopodobnie
zaprojektowała ją pewna kobieta wiek wcześniej, tworząc jako zapach dla
perfumowania rękawiczek. Kobieta ta została potem skazana za czary i spalona na
stosie, a perfumy, które stworzyła, otulił czar legendy, przynosząc na myśl
wszystkim, którzy je wąchali, zapach cmentarza, śmierci i umarłej miłości… oraz
tajemnicy.”
Dzięki takim perełkom, autorka zdobyła moje uznanie. Jednak,
jak każda książka, Bo śmierć… miała
też swoje niedociągnięcia. Zbytnia łatwość, z jaką główna bohaterki mogły
realizować swój plan. Wydawało mi się też, że autorka za często usprawiedliwia
łatwowierność Malwiny poprzez otumanienie lekami. Ciężko również było mi sobie
wyobrazić te wspaniałe domy, o których wcześniej wspominałam, w polskich
realiach niewielkiej miejscowości. Miejscami język był nierówny i od czasu do
czasu jedno zdanie wybijało mnie z płynnego czytania tekstu. No i nie zapomnę
swojej miny na widok stwierdzenia, że drzwi były „zakluczone” (zamknięte).
Myślę jednak, że można darować te stosunkowo niewielkie
wady i, choćby z ciekawości, sięgnąć po tę pozycję. O ile tylko nie jest się
czytelnikiem o wrażliwym żołądku.
6,5/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)